piątek, 7 czerwca 2013

[M] We własnym łóżku

Tytuł: We własnym łóżku
Fandom: Hetalia
Realia: Mangowe
Pairing: Hiszpania(Antonio) x Romano(Lovino)
Gatunek: shounen-ai, komedia
Od autora: Całe to opowiadanie było pisane w żartach i zaczęte zostało w komentarzu pod zdjęciem na Fb. Ja odpowiadam za postać Antonia i betę, a moja kochana DageRee była Lovino i Gilbertem :3
A tu jej blog: http://pustka-intensywnosci.blogspot.com Może ją znacie.
Walczyłam o sceny yaoi, ale udało się, jak zresztą widać, niewiele. A tu macie link do dzwonka Lovino: https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=juqyzgnbspY

Zapraszam.



Nastał wieczór, podczas którego Gilbert i Antonio zamiast się, jak to mają w zwyczaju, spotkać, postanowili porozmawiać przez Internet. Rozmowa była aż nazbyt normalna, do momentu aż padło to ciekawskie i lekko podstępne pytanie Gilberta:
- A tak übrigens, co tam u Romano? Słyszałem od Felisia, że znów ci z łebki przywalił.
- Weź nic mi nie mów. – Jego głos wyrażał zrezygnowanie. – Wywalił mnie na kanapę. – Walnął głową o blat biurka i nie zamierzał się ruszyć.
            Gilbert zaśmiał się głośno.
- Hahaha, stary, co za żal – wydukał w przerwach od salw śmiechu. – A co, Ludwig wciąż u niego jest?
- Tak. – Podparł się na łokciach. – No, ale żeby w moim własnym domu mnie na kanapę wywalać?
- Jesteś dla niego po prostu za miękki. A właśnie, Ludwig dzwonił. Możesz powiedzieć Romano, że po tym jak zapchał kibel, Ludwikowi się nie udało się odzyskać w całości tych bokserek w pomidory, czy coś – dodał Gilbert, ziewając.
- Nie bądź tu miękki, jak on jest taki uroczy. Że-że co? Moje bokserki!
- Mów, co chcesz. – Albinos wzruszył ramionami i uśmiechnął się zadziornie. - Cóż, Feli mówił coś o tym, że Lovino wrzucił je do kibla, jak tylko wparował mu bez zapowiedzi do ubikacji. A co, zdziwiony? Ty jego też masz . – Wskazał na Hiszpana oskarżycielsko palcem.
- No i co z tego? Ja się z tym nie kryję, Chwila, chwila. – Ogarnął wzrokiem pokój, by po chwili zatrzymać go na Romano.
- No i na co się tak gapisz, ty pomidorowy draniu?! – wrzasnął Lovino, gdy wzrok Antonia utrzymywał się na nim już dobre parę sekund. – I tak nie będziesz dzisiaj spał na łóżku, więc o tym zapomnij, okej?!
-  Nie o to chodzi. – Antonio odwrócił się na krześle przodem do niego, a ręce splótł na klatce piersiowej. - Lovi, co robiłeś z moimi bokserkami, nim twój braciszek wparował do łazienki?
- Em, że co?! – Zarumienił się i odwrócił wzrok. – Nie wiem, o czym mówisz zboczeńcu! – Ułożył się z powrotem na łóżku i poprawił kołdrę, ukazując przy tym Antoniowi swoje, okryte różową koszulką, plecy.
            Antonio wstał od biurka i skierował się w stronę swojego łoża, którego miękkością miał się już dzisiaj nie nacieszyć. Szybko na nie wskoczył i mocno przytulił Włocha, szczerząc się przy tym na swój własny sposób i bezwiednie wywołując  dreszcze u młodszego chłopaka.
- O-odwal się ode mnie, błaźnie! – Wiercił się na wszystkie strony, próbując się wyswobodzić. Jako efekt jego starań, udało mu się jedynie odwrócić przodem do rozanielonego Antonia. Włoch szybko uwolnił lewą rękę i próbował odsunąć nią głowę upartego Hiszpana.
- No puść mnie, ty pomidorowy draniu!
- Lovii~! – Przytulił go mocniej, nie pozwalając się już dłużej odpychać. – Powiedz mi!
- No ale, że niby co, kurna?!
- No co robiłeś z moimi bokserkami? – zapytał spokojnym tonem, obserwując przy tym wykwintny rumieniec na twarzy swojego dawnego podopiecznego.
- N-nic nie robiłem, okej?
            Romano był pewien, że jego twarz była już cała czerwona, jednak nie, to na pewno nie była wina Antonia. Mowy nie ma! Pewnie baran zapomniał wyłączyć ogrzewanie. Tak, to na pewno to!
- Po prostu znalazłem twoje gacie u nas w domu, zboczeńcu! I nie chciałem ich widzieć u siebie w pokoju, kapujesz, durny pomidorze?! A-a w ogóle, to nie powinieneś wracać do domu bez bielizny, pervertito!
- Aha, a to, że wrzuciłeś je do ubikacji, kiedy Felicjano wszedł do łazienki, to też przypadek, tak? – Romano był już tak czerwony, że Antonio nie mógł się powstrzymać od komentarza: – Jesteś czerwony jak pomidor. Słodkie.
- Zamknij się! – krzyknął rozzłoszczony i zażenowany zarazem. – Nie będę gadał ze zboczeńcem, który chodzi po mieście bez gaci! – spróbował zmienić temat. – Pewnie to dla tej blond cioty, by łatwiej mu było cię molestować!
- Ahahahaha, ty mi tu Francisa nie wyciągaj. Zresztą, o jakim molestowaniu ty w ogóle mówisz? – spytał naiwnie dziecięcym tonem. – Przecież wiesz, że kocham tylko i wyłącznie ciebie. – Złapał i pociągnął delikatnie jeden z jego czerwonych policzków.
- Ta, jasne – oburzył się. – I pomidory, i żółwie i inne kreatury tego świata też. Ty kochasz wszystko. No, ale wiesz – zaczął nadzwyczaj spokojnie i uroczo, a jego oczy straciły na chwilę waleczność – mógłbyś przypadkiem…
- Co ty pleciesz, Lovi – wtrącił mu się w zdanie. Przytulił go tak, że głowa Włocha spoczęła na jego ramieniu. Teraz mógł mówić prosto do jego ucha. – Kocham tylko ciebie – szepnął, jedną ręką gładząc jego włosy.
            Romano wtulił się bardziej, by ukryć rumieniec.
- Przestań gadać tak żałosne rzeczy – wybełkotał w końcu. Krew w nim się jednak zagotowała chwilę później i w końcu nie wytrzymał. Skoro tamten rozczulił się bardziej niż zwykle, zawstydzając go i nie zauważając jednej, bardzo istotnej rzeczy, to już jego sprawa. Lovino zebrał się na to, by w tej krępującej sytuacji przywalić Antoniemu z pięści prosto w brzuch.
– Ty pomidorowy draniu! – zaczął na niego wrzeszczeć. – Zamiast gadać tak zawstydzające rzeczy, mógłbyś pierw zakończyć tą video rozmowę z tym ziemniaczanym draniem! – krzyknął jeszcze głośniej, jakby chciał swoim głosem poruszyć całym domem. Palcem wskazywał wciąż włączony komputer z twarzą roześmianego albinosa na ekranie.
            Gilbert śmiał się w niebo głosy, nie zasłaniając już nawet ust, jednak ani Antonio, ani Lovino nie byli w stanie tego usłyszeć. Nawet jeśli głośniki w komputerze były popsute i trzeba było korzystać ze słuchawek, to mikrofon i kamera działały bez zarzutu.
            Gilbert, aby rozładować emocje, sięgnął sobie po piwo. O Boże, jakie to było dla niego show!
            Antonio zakrztusił się własną śliną, kiedy oberwał w brzuch. Szczerze zapomniał o tym, że rozmowa z Gilbertem wciąż trwała. Choć dla niego było niepojętym, że można zapomnieć o kimś tak zagilbistym!
- Przepraszam, Lovi – zaczął z boleściwą miną. Widząc, że nic już nie wskóra i po raz kolejny spierniczył sprawę już na mecie, wstał z łóżka i podszedł do komputera. – Ja tu rozpaczam, a ty się śmiejesz – wyrzucił Gilbertowi, kiedy już założył słuchawki.
- Rozpacz? Z tego co widziałem, to masz tam niezłą zabawę. – Udało mu się opanować śmiech, ale jego twarz nadal wyrażała rozbawienie. Z typową dla siebie wyższością dodał: – Specjalnie na takie okazje podarowaliśmy ci z Francisem wazelinę – przypomniał mu o ostatnim urodzinowym prezencie. – Na tyle szuflady pod zeszytem w pomidory, jeśli dobrze pamiętam, co nie? – Gilbert zastanawiał się czy jego, nieco nieogarnięty, przyjaciel potraktuje to na serio, czy może uzna to za żart, jakim jest.
- No ale widziałeś przecież, co zrobił. Gdybyś nie widział, to może mógłbym spać we własnym łóżku – mruknął, załamując się. Nawet nie musiał zdejmować słuchawek, żeby usłyszeć, jak Romano mówi coś rodzaju: „pomarz sobie”. – A co mi to da, jeśli on ledwie daje mi się dotknąć – skomentował drugą część wypowiedzi przyjaciela.
            Twarz Gilberta posmutniała. Było mu naprawdę żal kolegi. Gdyby nie to, że Francisa nie było obecnie na miejscu, to pewnie wyciągnęliby Antonia na imprezę, żeby potem wrócił rozluzowany i pijany do domu. Każdy wiedział, że Antonio miał słabsza głowę od (NIESAMOWITEGO) miłośnika piwa i blond wino-smakosza. Rany, tyle czasu razem, a Hiszpan nadal nie rozwinął się zbyt mocno na tym polu.
            Pijany Antonio często robi się (jeszcze) bardziej milusiński (zwłaszcza w stosunku do Romano), więc łatwiej by mu się było z chłopakiem pomiziać (mimo że tamten nie koniecznie by tego chciał, a sam ‘sprawca’ nie pamiętałby o tym następnego dnia).
- Rany, stary, nie podłamuj się na oczach Zagilbistego mnie! A może zrobisz coś w stylu… Hm, już wiem! Zrobisz dla niego coś, co lubi. Albo po prostu wbijesz mu się do łóżka, kiedy zaśnie. Boże, jaki to zagilbisty plan! Spałbyś we własnym łóżku i miałbyś może szanse się do niego w nocy poprzytulać. Powiedz, czy nie jestem niesamowity? – Próba pomocy przyjacielowi zmieniła się za w samozachwyt, a spoczywający w tej chwili na głowie albinosa Gilbird tylko dopełniał obrazek.
- Łaa! – Uśmiechnął się. – Tak, zrobię makaron. Może spaghetti, co ty na to? – Rozmyślania nad potrawa dla Romano zajęły mu myśli na tyle, że nawet nie odpowiedział na zadane przez Gilberta pytanie. Tak naprawdę nie był aż tak zły w TE klocki. On po prostu nie chciał wywierać na Lovino żadnej, nawet najmniejszej presji na tym polu.
            Romano usłyszał to, co Antonio powiedział. Rany, czy ten pomidorowy drań na serio się nie skapnął, że słyszy wszystko co mówi do Gilberta? No, ale w sumie to myśl o zjedzeniu spaghetti nie jest wcale taka zła, choć pewnie ten pajac i tak nie zrobiłby tak dobrze jak jego fratello.
- Eh, niech będzie. Jednak nadal sądzę, że zwyczajne wbicie się do łóżka byłoby łatwiejsze. I tak dobrze wiemy, że tylko udawałby oburzonego, jeśliby się w nocy obudził. Dobra, rób, co chcesz. Mój brat chyba wrócił, więc Zagilbisty ja idzie do niego. Bye!
- Buenas noches, Gilbert. – Zakończył połączenie, tak, tym razem o tym nie zapomniał, i zdjął słuchawki. Kątem oka obserwował Romano, który leżał teraz plecami do niego. Musiał być wyraźnie wkurwiony (w sumie to rzadko kiedy nie zachowywał się, jakby miał PMS). A może jednak zasnął?
            Antonio wyłączył komputer i wstał z fotela, aby zbliżyć się do łóżka. Powolutku, najciszej jak się tylko da spróbował się położyć na łóżku.
- A ty myślisz, że co, kurna, teraz wyprawiasz? – Lovino obdarował go żądnym zemsty spojrzeniem. Wciąż był zły za akcję z albinosem.
            Antonio zastygł. Czyli jednak nie spał.
- Lovi, przepraszam. Wybacz mi - powiedział ze zbolałą mina.
- Trzeba było o tym pomyśleć, nim odszedłeś od komputera, zgniły pomidorze.
            Chęć nawrzeszczenia na Antonia była jedynym powodem, dla którego odwrócił się przodem do niego. Rany, tak się wygłupić i ośmieszyć przed tym ziemniaczanym draniem. Niewybaczalne!
- Śpisz dzisiaj na kanapie – poinstruował Lovino.
- Lovi - jęknął - ale to przecież moje łóżko. - Opadł na nie gotowy na rozdarcie przez hieny (czyli w prostym tłumaczeniu skopanie przez Romano).
            Romano zaczął spychać Antonia z łóżka własną nogą.
- A to niby przez czyje gatki zapchał się kibel i ten głupi, ziemniaczany drań numer jeden musiał przyjść, co?!
- Ja ich tam nie wkładałem. - Dobra, nie ma tak. Podniósł się na tyle, by móc w miarę swobodnie poruszać kończynami i złapał Lovino za nadgarstki. Położył go, rękoma przytrzymując jego, a sam usadowił się na jego biodrach, aby uniknąć pokopania.
- C-co ty wyprawiasz, zboku?! – Próbował się wiercić, jednak to nie miało już znaczenia. Aż trudno było uwierzyć, że Antonio był tak silny.
- Przepraszam, Lovino. Wiesz, że to nie było specjalnie - powiedział, pochylając się nad nim, ale nie puszczał go. Owiał jego twarz swoim oddechem i obserwował.
Lovino był wzburzony, więc odwrócił wzrok od potężnej postury, zazwyczaj leniwego, mężczyzny.
- Zejdź ze mnie, do cholery!
- Nie, dopóki nie przyjmiesz moich przeprosin - odpowiedział. Naprawdę nie chciał dzisiaj spać na kanapie.
Lovino zastanawiał się, jak on w ogóle śmiał go traktować w taki sposób?! To wszystko jego wina, ta cała sytuacja.
- Dobra, dobra, wybaczam. Tylko mnie puść, ty pomidorowy łbie!
Uśmiechnął się szeroko, dumny z siebie. Pochylił się nad nim i skradł mu szybkiego buziaka w usta, po czym przytulił się do jego klatki piersiowej, puszczając przy tym ręce.
- Kocham cię, Lovi - powiedział cicho.
- Taa… cokolwiek  - powiedział zażenowany, po czym szybko zrzucił z siebie Antonia, który wylądował obok niego. Sam ponownie odwrócił się, pokazując Hiszpanowi co najwyżej plecy. Znajdował się niebezpiecznie blisko krawędzi łóżka.
Antonio objął Romano w pasie i przyciągnął do siebie tak, żeby nie spadł. Na jego twarzy na nowo pojawił się wielki uśmiech spełnionego człowieka.
            Lovino Vargas po raz kolejny zastanawiał się, czy przypadkiem nie odepchnąć Antonia raz jeszcze, kiedy usłyszał nagle skoczną melodię. Popsuło to cały nastrój.
- In radio c'è un pulcino, in radio c'è un pulcino...
e il pulcino pio, e il pulcino pio, e il pulcino
  Powinien już dawno zmienić dzwonek. Dobra, a niech się Antonio śmieje.
- CZEGO?! – wrzasnął do słuchawki, nie sprawdzając wcześniej ID rozmówcy. Przynajmniej wyswobodził się z rąk Antonia, by sięgnąć po komórkę.
- Ne, ne, braciszku~ - zaczął Feliciano.
- No?
- No bo jak Ludwig sobie poszedł, to zacząłem sprzątać w domu i wiesz co? Znalazłem kolejne takie gatki w pomidory pod twoim łóżkiem, no i się tak zastanawiam, czy wiesz, wyrzucić je czy nie?
 - ZOSTAW JE TAM!!! – Po chwili się jednak w miarę opanował, a może raczej starał i wciąż wzburzonym głosem dodał, że sam się nimi zajmie, jak wróci.
- Um, okej. A i właśnie, braciszku, będziesz jutro w domu?
- A czy ten ziemniaczany drań już sobie poszedł?
- He? Ludwiga już nie ma.
- To będę.
- Vii, zrobię pastę!
- Codziennie robisz pastę - przeszło starszemu bliźniakowi przez myśl. Rozłączył się, po czym odwrócił i zobaczył wpatrującego się w niego Hiszpana. – A ty na co się gapisz?!
- Czyli masz więcej moich bokserek?
- To raczej ty je wszędzie zostawiasz!!! Powinieneś trzymać spodnie przy sobie, pomidorowy fetyszysto! – wyrzucił mu. Naprawdę nie miał pojęcia, co tam te gacie robiły, bądź kiedy ten rozanielony Hiszpan je zostawił. Jeszcze bardziej wzburzony usiadł z powrotem na łóżku i postanowił ignorować nic nieodpowiadającego, jednak z wiecznym zacieszem na buzi Antonia. Jakby świadomość, że Lovino jest w posiadaniu jego bokserek była czymś wartym uwagi i, co gorsza, uśmiechu.
            Romano zawinął się w kołdrę. Nie miał już zamiaru wyganiać tego pomidoro-maniaka z łóżka. Mowy nie ma, by zaryzykował powtórkę sytuacji sprzed chwili. W pokoju gościnnym spać na pewno nie będzie. Nie wiadomo co tam się działo, biorąc pod uwagę jakie osoby mogły tam nocować. Aż wzdrygnął się na myśl, że mógł tam spać Francis, bądź Gilbert.
Lovino kolejny raz poczuł dłonie zaplatające się na jego brzuchu. Co za, kurna, natręt, pomyślał. Drgnął zdenerwowany, jednak powstrzymał się przed wybuchem.
- Dusisz – mruknął, pozornie spokojnym tonem.
Nie otrzymał odpowiedzi, jedynie lekkie poluźnienie uścisku.
            Romano westchnął i poklepał dłonie Antonia z politowaniem.
- Kocham cię – usłyszał po raz kolejny bardzo blisko swojego ucha.
- Tak, tak – odpowiedział, układając głowę na poduszce i mając nadzieje, że Antonio nie zauważy, jak bardzo się teraz rumieni.
Ah, jak miło jest spać we własnym łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy