niedziela, 6 grudnia 2015

6/9 Niekompletni

Tytuł: Niekompletni
Fandom: Tokyo ghoul
Realia: Nie-mangowe, współczesne
Pairing: Shiro!Kaneki Ken x Kuro!Kaneki Ken
Rozdział: 6
Gatunek: Romans, yaoi, humor, dramat
Od autorki: Jakoś udało się wreszcie skończyć ten rozdział. Trochę się przeciągnęło, ale, niestety, szkoła i problemy z niektórymi scenami wydłużyły czas oczekiwania na rozdział, no ale już jest! Z dedykacją dla Anko, która ma dzisiaj urodziny. Zapraszam na kolejny epizod z życia Kuro i Shiro.
ps. Przepraszam za nieogarniętą czcionkę, ale ta strona mnie nienawidzi ;;











Kuro tego nie rozumiał. Tak naprawdę gdy wrócił do domu tamtego dnia, nakarmił Sasakiego i poszedł spać.
Kłótnia z Shiro wydawała mu się przejściowa. Może i wcześniej nie zauważył, że mu się podoba, ale chyba nie pokłócili się o to na amen.
Swoją drogą wciąż nie rozumiał, jak mógł podobać się komuś takiemu. Shiro był... niesamowicie pewny siebie; miał charyzmę, był przystojny, a do tego potrafił rozmawiać z ludźmi i wszyscy go lubili.
A Kuro? Był jego kompletnym przeciwieństwem. Wciąż nie mógł sobie wyobrazić ich dwojga razem. I nie przez Shiro, ale przez siebie samego.



Po lekcjach, tak jak obiecał, pojechał do szpitala. Shiro nie było w szkole tego dnia, ale słyszał coś o zawodach sportowych, dlatego podejrzewał, że to jest powód jego nieobecności.
Drzwi windy otworzyły się, a Kuro zobaczył w środku znajomą twarz.
- Touka? Co ty tu robisz?
- Byłam na pobraniu krwi – powiedziała, stając obok niego i rzeczywiście, trzymała watę w zgięciu łokcia.
- To coś poważnego?
- Nie – burknęła. - Zwykłe badania kontrolne do pracy. Tobie też polecam się wybrać je zrobić.
- Jasne. Zajmę się tym, ale teraz muszę już iść. Do zobaczenia w pracy.
W ostatniej chwili wskoczył do zamykającej się windy i jeszcze pomachał Touce na pożegnanie, nim pojechał na górę. Przez pośpiech nie udało mu się dostrzec lekkiego rumieńca na jej policzkach.
Wszedł do sali Hide, który z zaciętą miną grał na PSP.
- Cześć.
- Kaneki! Siemanko. - Odłożył gę na szafkę i usiadł. - Co tam?
- Ktoś cię dziś odwiedzał? - zapytał, wskazując na kwiaty w wazonie przy jego łóżku.
- Nieee, to tylko ta miła pielęgniarka przyniosła. - Uśmiechnął się szeroko i zaczęła się dyskusja na wszelkie tematy.
Po tej krótkiej rozmowie o wszystkim i o niczym, Hide postanowił w końcu zapytać.
- No dobra, Kaneki. Powiedz mi, co sądzisz o Shiro. Lubisz go?
- C-co? N-no tam, lubię go, nawet bardzo, ale...
- Ale?
Nie ciężko było mu zauważyć, że coś się wydarzyło i Kanekiego to dręczy. Czasem można było czytać z niego jak z otwartej księgi.
- Wczoraj... tak jakby... pokłóciliśmy się – mruknął, patrząc spod grzywki na Hide, któremu aż ręce opadły, gdy po chwili opowiedział mu, co się dokładnie wydarzyło.
- Yyyyyyych! Kaneki, ale schrzaniłeś!
- C-?
- No strasznie! Nie zauważyłeś tego wcześniej? Nic? Zero?
- A c-co? To było aż tak widoczne?
- Kaneki, posłuchaj. - Usiadł na krawędzi łóżka, zwieszając nogi. - Było to widać, z jego strony na pewno, ale wydaje mi się, że nie zrobiłby kolejnego ruchu, gdyby nie dostał zielonego światła. Rozumiesz?
- Och... tak, rozumiem.
Nie rozumiał. I Hide był tego świadom. Kaneki już taki był. Nie znał się na uczuciach, nie wiedział, jak powinien reagować w niektórych sytuacjach, jak postępować z ludźmi. Często błądził jak dziecko we mgle. I to wszystko dlatego, że nikt go tego nigdy nie nauczył. Jego postrzeganie relacji między ludzkich opierało się na tych kilku latach z wiecznie zapracowanymi rodzicami, czytanych przez niego książkach i przyjaźni z Hide. A to zdecydowanie za mało dla siedemnastoletniego chłopaka.Kuro dużo myślał nad tym, co powiedział mu Hide. Czy był naprawdę aż tak ślepy, że nawet Hide zauważył intencje Shiro?
Westchnął, wychodząc z klasy. Zupełnie nie mógł się przez to skupić na lekcji. Zdjął okulary, by przetrzeć oczy i z przyzwyczajenia nogi poniosły go przed drzwi klasy drugiej. Zatrzymał się nagle i cofnął o krok.
Shiro siedział w swojej ławce jak gwiazda i rozmawiał z kilkoma dziewczynami. Do tej pory zostawiał każdego, kto przy nim był i szedł rozmawiać z Kuro.
O-okej. To nic takiego. Zdarza się. Pokłócili się, ale niedługo się pogodzą i wszystko wróci do normy. Będzie jak dawniej...prawda?
Już nie wiedział, kogo próbuje do tego przekonać. Chciał jeszcze tylko raz spojrzeć na Shiro, nim wróci do siebie, ale... poczuł, jakby jego serce w jednej chwili rozpadło się na kawałki. Zwiesił głowę, odchodząc w swoją stronę. Może to tylko głupie wrażenie, że klatka piersiowa pulsowała mu tępym bólem.
Oparł się o ścianę za zakrętem, a łzy same poleciały mu z oczu. Przetarł je rękawem i spojrzał na swoje żałosne odbicie w szybie.
To chyba już koniec.
Shiro zdjął swój naszyjnik.



Kaneki przejrzał się w lustrze. Jego pierwsza skórzana kurtka. Czerń świetnie kontrastowała z białymi włosami. Od razu na twarzy szesnastolatka pojawił się szeroki uśmiech. Wyglądał jak jeden z muzyków, których tak bardzo podziwiał.
Spojrzał w oczy swojemu odbiciu. Znienawidzone lewe oko irytowało go mniej niż zwykle. Zapuszczał włosy od jakiegoś czasu i zaczesywał tak, by ojciec i macocha tego nie widzieli. Teraz je roztrzepał i jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. W końcu podobał się sobie.
Dotknął lustra.
- Chcę być wolny. Nie chcę już grać. Jestem inny - powiedział i spojrzał na starannie wyprasowaną koszulę i mundurek leżący na krześle. - To nie moja wina, że się taki urodziłem... To nie moja wina, że tak wyróżniam się z tłumu. To nie moja wina, że wyglądam... jak dziwoląg z moimi włosami i okiem...
Pamiętał, kiedy pierwszy raz wdrążył się w muzykę The Cure i poznał świat alternatywnych ludzi. Te kolorowe włosy, makijaże i styl. Z otwartymi ustami oglądał zdjęcia chłopaków w jego wieku. W tamtym świecie nie byłby wyklęty. Nie musiałby słuchać docinek ludzi z jego gimnazjum, a ojciec nie wstydziłby się chodzić z nim na zakupy.
Coraz mocniej czuł, że to jest jego świat i że tak chce wyglądać, ale jego rodzina miała inne plany. Miał być nieskazitelny. Miał ich reprezentować.
Jednak Kaneki nie zgadzał się na to. To nie był on. Nigdy nie chciał mieć dobrej pracy w korporacji i masy pieniędzy. Bardziej cieszył się z wolności, jaką dawały mu spacery wieczorami i leżenie na trawie z papierosem, patrząc w gwiazdy. Samemu.
Miał też oczywiście przyjaciół, którym ufał. Bez mrugnięcia okiem stawiał im wszystko, na co mieli ochotę, samemu ciesząc się z uśmiechu na ich twarzach. To były jedyne osoby, które w jakikolwiek sposób go wspierały. Normalnie przechodził ze spuszczoną głową po korytarzach i pędem do nich biegł, bo tylko oni nie mieli go za dziwaka.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
- Ken! Wychodź z tej łazienki i zrób mi herbatę. – Usłyszał ostry ton głosu ojca.
- Już, już. - Wyszedł, nie zastanawiając się nad tym, jak wygląda. Przypomniał mu o tym wzrok ojca.
- Co ty masz na sobie? I co zrobiłeś z włosami? Dlaczego wyglądasz jak jakiś pedał? - krzyknął, a Kanekiemu przeszedł dreszcz po plecach.
- Ja... zaoszczędziłem pieniądze i kupiłem tę kurtkę, a taka fryzura mi się bardzo podoba... - wybełkotał zdenerwowany.
- Spalę ci to gówno. A dzisiaj idziesz do fryzjera. Wybiję ci z głowy te głupoty. - Ojciec szarpnął za kurtkę Kanekiego, aż chłopak zachwiał się niebezpiecznie.
- Zostaw mnie! Mam już szesnaście lat, chyba wiem, kim jestem i jak chcę wyglądać! - krzyknął.
- Wyglądasz jak nie mój syn! Masz się dostosować, gówniarzu. Gówno mnie obchodzą twoje zachcianki. - Siłą zerwał mu z ramion kurtkę i rzucił w stronę palącego się kominka.
- Co ty... Nie!!! - Kaneki z łzami w oczach patrzył, jak jego wymarzona kurtka płonie. Smród był okropny.
- Może to cię nauczy pokory i zastanowisz się nad swoim zachowaniem i tym swoim „stylem”. Jak tak dalej będzie, to odetnę ci internet i skrócę kontakty z tymi twoimi żałosnymi znajomymi ze szkoły - rzucił ojciec, patrząc na niego z góry.
- Nie nazywaj ich tak - warknął Kaneki. Po policzkach ciekły mu łzy.
- Jak ty się odzywasz do ojca? - Głos macochy dobiegł go zza pleców.
- Nie macie prawa. Nie macie zasranego prawa obrażać jedynych ludzi, którzy mnie doceniają! - krzyknął, podnosząc się z podłogi.
- Nie podnoś na mnie głosu. Dajemy ci wszystko, czego potrzebujesz. Masz pieniądze. - Macocha stanęła obok jego ojca, a w jej oczach płonęła pogarda.
- Pieniądze... Tak. Mamy ich od zasrania! Ale to nie zmienia faktu, że gówno o mnie wiecie i nie jestem z wami szczęśliwy. - Wskazał na kominek, a po jego policzkach potoczyła się kolejna porcja łez.
- Coś ci się nie podoba? Jesteś dziwolągiem. Widziałem, co oglądasz. Chcesz być taki? Proszę bardzo, ale nie pod moim dachem. Wynoś się z tego domu i żyj sobie, jak chcesz - krzyknął na niego ojciec.
- Wszędzie będzie lepiej niż tutaj! Skąd możecie wiedzieć, kim jestem? Tak! Jestem dziwolągiem! Pierdolonym, zasranym dziwolągiem! I wiecie co? Trudno! Jeszcze zobaczycie, że będę kimś i będę szczęśliwy, mimo wszystko! - ryknął, zdzierając sobie gardło.
- Tak sobie pomyślałam, wiesz, skarbie... W sumie możemy zrobić tak: Mamy obowiązek utrzymywać... to coś, dopóki nie skończy edukacji. Niech sobie znajdzie jakieś mieszkanie, damy mu pieniądze na jedzenie i czynsz... Dopóki będzie się uczył. Zniknie z naszego życia, my mamy swoje dziecko w drodze, a ta pomyłka nie będzie już częścią naszej rodziny - powiedziała macocha, całując w policzek męża, któremu najwyraźniej spodobał się ten pomysł.
- A więc, Ken. Mam akurat wolne mieszkanie w centrum miasta. Wyniesiesz się z tego domu i nie pokażesz mi na oczy, dopóki nie zmądrzejesz i się nie zmienisz - powiedział mu ojciec i bez słowa wyszedł z żoną z pokoju, zostawiając Kanekiego samego.
Upadł na kolana.
Nogi znów się pod nim ugięły i drżącymi palcami wyciągnął kawałek kurtki, który leżał przy kominku. Nigdy wcześniej tak długo nie płakał.
Wyprowadził się bez słowa kilka dni później, a przyjaciele, których tak bardzo kochał, gdy tylko usłyszeli, że nie ma pieniędzy, zostawili go.
Został sam.
Był złamany.
Nie miał nic.

Ale pewnego dnia wstał inny. Włączył laptopa. Puścił swoją ulubioną płytę In This Moment i uśmiechnął się krzywo. W jego sercu płonęła nienawiść. Nie ma nic za darmo na tym świecie. Ludzie to szmaty, a on będzie ich niszczył. Jednego po drugim. Pewnością siebie zdobędzie serca ludzi w szkole, a poza nią będzie robił to samo, co zrobiono jemu. Będzie łamał innych, udowadniając światu, jak chora jest rzeczywistość.
Uśmiechając się krzywo, wyrzucił mundurek przez okno.
- Od dzisiaj to ja się bawię i zaczynam swoją wolność - rzucił sam do siebie i łapiąc papierosy, wyszedł z domu. Widział w jednym ze sklepów świetną skórzaną kurtkę. Akurat na niego.
Usiadł gwałtownie, wybudzając się ze snu. Oddychał płytko i był zlany potem... ten koszmar nie śnił mu się już od dawna.
Objął kolana ramionami i oparł na nich czoło. Czuł łzy pod powiekami, nie chciał tego. Zdecydowanie nie chciał płakać.
- Proszę... nie teraz. Nie znowu...
Drżącymi rękami chwycił telefon. W pierwszym odruchu chciał zadzwonić do Kuro, ale zdążył już usunąć jego numer. I całe szczęście. Nie powinien myśleć teraz o nim. To było już skończone. Definitywnie.
Wykręcił numer do najbardziej zaufanej sobie w tej chwili osoby i powiedział tylko dwa słowa.
- Przyjedź... proszę.
Dwadzieścia minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Shiro już się nie trząsł, ale widać było po nim, że wciąż jest zdenerwowany.
Wpuścił go do środka i wziął od niego torbę, w której znalazł dwa niemieckie piwa i paczkę fajek. Mężczyzna przed nim zdjął czapkę, którą miał zaciągniętą prawie na oczy. Fioletowe włosy miał związane niedbale w kitkę na czubku głowy.
- Scheisse, nie zdążyłem się nawet uczesać.
Ten widok rozbawił Shiro, który jeszcze chwilę temu nie mógł się zdobyć nawet na drgnięcie warg ku górze. Zawsze nienaganny wygląd Kanae tak różnił się od tego, jaki był teraz. Miał potargane włosy, niezapięty jeden guzik koszuli, do tego nawet nie założył żadnych ozdób, co było na co dzień jego znakiem rozpoznawczym.
- No i co cię tak bawi? - warknął, zdejmując gumkę z włosów. - Lepiej chodź do łazienki.
- Po co?
- Ja się uczeszę, a ty się wygadasz.
Tuż po rozstaniu z Kuro, Shiro był tak zły, że nie wiedział, co ze sobą zrobić. Był wściekły na samego siebie, że mu zaufał; że był gotów zrobić dla drugiej osoby wszystko; że się, kurwa, zakochał.
Wrócił do domu, po drodze rozwalając ze dwa kubły ze śmieciami. Nie miał ochoty bawić się w chodzenie po klubach. Chciał się zapić i zapomnieć. Po prostu uwolnić od tego gówniarza.



Miał w głowie mętlik, co odbijało się negatywnie na jego pracy i miał już nawet wrażenie, że jeszcze chwila, a Touka wyrzuci go przez najbliższe okno. Dwa razy pomieszał zamówienia, raz pomylił karmel z czekoladą robiąc deser, a do tego stłukł jedną filiżankę i to tylko dlatego, że klientowi udało się złapać tę drugą.
- Idź już wreszcie do domu!.
Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy skończyła się wreszcie jego zmiana.
- Przepraszam, Touka – jęknął, otwierając tylne drzwi. Prawie nadepnął leżącą na wycieraczce czerwoną różę. Gdy schylił się po nią, dostrzegł obok siebie ruch.
- Bonjour, Kaneki.
Oparty o ścianę, z jedną ręką w kieszeni, zerkając na niego z lekkim uśmiechem wyglądał naprawdę czarująco.
- Dobry wieczór, Tsukiyama. Czekałeś na mnie?
Nawet jego brązowe spodnie i fioletowa koszula, która niesamowicie gryzła się z jaskrawym zielonym krawatem, nie zniszczyły tego wrażenia.
- Oczywiście. - Zbliżył się i pocałował policzek Kanekiego. - Chciałbyś przyjść dziś do mnie na kolację? Potem moglibyśmy obejrzeć film.
Nie miał powodów, by się nie zgadzać, jednak zawahał się. Nie był pewien, czy ma ochotę gdziekolwiek wychodzić poza swój własny pokój, ale nie potrafił mu odmówić.
- Dobrze.
- Muy bien!



Kaneki był w mieszkaniu Tsukiyamy drugi raz, a wciąż wydawało mu się tak samo niesamowite. Zwłaszcza jego kuchnia. Wciąż zachwycała go ilość przypraw i ziół, które się tam znajdowały.
Tsukiyama był kucharzem z powołania. Łączył ze sobą smaki i tworzył potrawy, które doprowadzały ludzi na granice przyjemności. Oczywiście, zdarzały się też niewypały, ale to go tylko motywowało, by szukać dalej i głębiej nowych smaków.
Tsukiyama uwielbiał rozmawiać o tym z Kanekiem. Dawał mu próbować swoje nowe dania i pytał:
- Jak to smakuje?
A Kaneki mówił używając tak wyszukanych metafor, że nie próbując nawet, był w stanie sobie ten smak wyobrazić.
Tego wieczoru też zapytał. Zabrał talerz Kanekiego i włożył go do zmywarki.
- Jak ci smakowało?
- Było niesamowite. Wręcz brak mi słów.
Ale Kanekiemu nigdy nie brakowało słów
Złapał go za ramiona i pocałował, co chłopak po chwili niezdarnie starał się odwzajemnić. Ale nie był w tym pasji. Nie było w tym pocałunku tego, co Tsukiyama miał nadzieję poczuć. I nie dlatego, że nie był zakochany, a dlatego, że jego uczucie nie było odwzajemnione.
Odsunął się i spojrzał na Kanekiego, odgarniając mu włosy na bok.
- Coś się stało?
- To TY mi powiedz, co się stało, Kaneki – odpowiedział mu.
- Ja... nie rozumiem.
- Oh mio dio! – Dramatycznie zapał się za czoło. – Jesteś jak ślepe nowo narodzone kocię, które błądzi we mgle!
- Słucham…?
- Kaneki… Znam cię nie od dziś. Sam fakt twojego braku chęci do rozmowy i roztrzepanie aż wrzeszczy - BIG PROBLEM!!! Usiądźmy. – Wskazał dłonią kanapę.
- Nadal nie wiem, o co ci chodzi…- Kaneki usiadł, krzyżując ręce na piersi. – Możemy w końcu przejść do sedna, bo cię nie rozumiem?
- Może ty mi w końcu powiesz, kto ci zamącił w głowie i kto mi ciebie odebrał?
- S-słucham?!
- Kaneki. What a joke! Ty naprawdę oślepłeś. Od miesiąca nie jesteś tą samą osobą, zdajesz sobie z tego sprawę? - Tsukiyama uśmiechnął się krzywo i zmierzwił mu włosy.
- Co masz na myśli?
- Jesteś…inny. Bardziej…żywy? Uśmiechnięty. Non stop trzymasz się za swój wisiorek i sprawdzasz telefon. W przeciwieństwie do ciebie, ja mam bardzo dobry wzrok. - Zaśmiał się cicho
- Wydaje ci się.
- Kaneki! Nie bierz mnie za idiotę. Od kilku dni wydajesz się być w zupełnie innym świecie. -
- Ja…straciłem kogoś. To normalne, że nie mam dobrego humoru.
- Kaneki, słońce, masz łzy w oczach.
- To był ktoś, kogo bardzo polubiłem, okej?! - Wręcz krzyknął i przetarł oczy rękawem.
- Taki introwertyk jak ty… Nie wmówisz mi, że ten k t o ś nie znaczył dla ciebie więcej. Co się stało?
- P-pocałował mnie. Ten zapatrzony w siebie idiota mnie pocałował… A ja... jestem z tobą! Nie myślał o moich uczuciach. O niczym! Zrobił to bez pytania! - Kaneki ciągle krzyczał, nie wiedział, czy robił to, by przekonać Tsukiyamę czy siebie.
- Kaneki...
- Nie zna mnie! - wrzasnął, przewracając łokciem wazon.
- Uspokój się, mówię. - Głos Tsukiyamy nagle zrobił się głęboki i niebezpieczny. Kaneki ucichł. Zdenerwowany Tsukiyama to nie był ktoś, z kim chciałby mieć do czynienia
- Nie bierz mnie za skończonego idiotę. Widziałem, jak ochoczo do niego biegłeś. Widziałem, jak się uśmiechałeś na wiadomości od niego. Jak patrzyłeś się na jego zdjęcie w swoim telefonie. Jesteś dzieckiem, Kaneki. Dzieckiem, które błądzi we mgle. Trzymasz się swojej bezpiecznej strefy, boisz się od niej odejść. SANTO CIELO!!! Czy ty nie widzisz tego, że to nie mnie kochasz?! Mam dość bycia z osobą, która jest ze mną z litości. Przejrzyj na oczy i nie rób sobie krzywdy! - Tsukiyama złapał Kanekiego za dłoń i spojrzał mu w oczy. – Nie rób tego sobie, a także nie rób tego mojej osobie. Nie każ mi patrzeć, jak toniesz w bagnie, do którego sam doprowadziłeś.
Kaneki patrzył się na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Co…
- Kaneki. Boisz się nowych doświadczeń, chcesz być przy tym, co znasz. Nie chcesz ranić ludzi, ale przez swoje zachowanie tym bardziej ranisz wszystkich wokół siebie. Wiem, kim jest ten chłopak. To przeciwieństwo mnie. Widziałem nawet zdjęcia z waszych spotkań. Wybacz mi, ale nigdy nie widziałem, żebyś patrzył na kogoś w taki sposób, tym bardziej na mnie. To jego kochasz, prawda? - Jego głos lekko zadrżał przy ostatnich słowach, dlatego ścisnął rękę Kanekiego.
- Nie! Ja… jestem z tobą! - krzyknął, opuszczając głowę.
- To nie jest wystarczający powód, by mnie kochać. A wierz mi, że im dłużej będziesz żył w kłamstwie, tym bardziej nas zranisz. Proszę, por favor, querido Kaneki. Przejrzyj na oczy. Pomyśl o tym, co czułeś, jak cię pocałował. Pomyśl o nim, a potem popatrz na mnie. Nie jesteś głupi. Ty wiedziałeś o tym od dawna, ale nie chciałeś się do tego przyznać. - Tsukiyama puścił jego dłoń i uśmiechnął się smutno.
- Ja…
- Kochasz go...
- Ch-chyba...T-tak, kocham.
- ...i straciłeś go przez swoją niedojrzałość.
- Tak… - W oczach Kanekiego pojawiły się łzy.
- A on cię teraz nienawidzi...
- Tak. Shiro mnie nienawidzi. O mój Bo-że...n-nie…co ja zrobiłem? On teraz naprawdę...? Shiro… Shiro… Nie… Błagam…- Kaneki wybuchnął płaczem, chowając twarz w dłoniach. Rzeczywistość, którą tak długo starał się ignorować, uderzyła w niego ze zdwojoną siłą.
Tsukiyama patrzył na to przez chwilę, po czym pogładził go po włosach.
- Niestety, musisz ponieść konsekwencje swoich czynów, a teraz zadam ci pytanie. Kaneki, ile jesteś w stanie zrobić, by go odzyskać?
- J-ja.... zrobię wszystko - załkał, wciąż trzymając ręce przy twarzy
- Musisz o niego zawalczyć. Jeżeli ci zależy, zrobisz wszystko, ale nie będzie łatwo. Złamałeś chłopakowi serce.
- Ale… ale jak JA mam cokolwiek zdziałać?
- Za coś cię polubił, prawda? Teraz to od ciebie zależy, czy go odzyskasz. - Tsukiyama wstał z kanapy i podszedł do stołu, by napić się wody.
- Nie mam pojęcia jak...
- Kaneki. Mogę zaprowadzić cię do jego pracy, a tam nie będzie mógł ci uciec. Pytanie tylko, czy masz odwagę, by tam pójść.
- Tak. Tak sądzę. - Podniósł głowę, w jego oczach płonęło desperackie zdecydowanie.
- No to It’s time to work! Musimy cię wystroić, bo takiego cię tam nie wpuszczą - powiedział Tsukiyama, uśmiechając się pod nosem.

Mimo dość później pory, mniej więcej godzinę później stali przed obskurnym budynkiem w jednej z ciemniejszych ulic w dzielnicy. Kuro przełknął głośno ślinę. Tsukiyama ubrał go w białą koszulkę, czarną kamizelkę i jeansy, do tego wystylizował mu włosy, zdjął okulary i lekko podmalował. Już dawno nie czuł się tak zdenerwowany.
- Gotów? - zapytał Tsukiyama.
- Całkowicie nie, ale muszę to zrobić.
- Tres bien. Powodzenia.
- Tsukiyama - zawołał go i mężczyzna na chwilę jeszcze się do niego odwrócił. - Dziękuję ci… i przepraszam - wybełkotał i ukłonił się nisko
- Wiesz, Kaneki, przeprosiny przyjęte, ale ja jestem szczerym człowiekiem i nie lubię żyć w kłamstwie. Sądzę, że taki obrót spraw wyjdzie nam na dobre. Żegnaj - rzucił, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
A Kuro drżącymi palcami nacisnął na klamkę.

3 komentarze:

  1. N i e m o g ę u w i e r z y ć ż e t o z r o b i ł a ś.
    Kaori, Ty demonie, Ty diable Ty. Skończyć w takim momencie to najgorsze, co mogłaś mi kiedykolwiek zrobić. Dodatkowo, Tsukiyama... GDZIE JEST DRAMA?
    Spodziewałam się darcia mordy, krzyków i ogólnie zła. A tymczasem Shuu się bawi w stylistę.
    (Wypierać fakt, że Ten Pierdolony Książę zdjął naszyjnik.)
    Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Może jutro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak czytałam ten rozdział, to w niektórym momentach miałam aż łzy w oczach. Łamiesz mi serce.
    Ale rozdział jak i cała reszta, jest po prostu c u d o w n a!
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, kocham cię Kaori, serio xDD ♥ Ten chapter był niesamowity, aż za bardzo się wciągnęłam i w pewnym momencie chciało mi się płakać wraz z Kuro, może dlatego, że wiem, jak się czuję ♥

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy